DROGĄ LĄDOWĄ Z POLSKI DO NEPALU (2/2)
Tekst i zdjęcia: Tomasz Darmochwał
<< wstecz
Pakistański sklep przy granicy
|
Opuściliśmy Shiraz kierując się w stronę Zahedanu, miasta o złej sławie, leżącego w irańskiej części Beludżystanu, przy zbiegu granic Iranu, Afganistanu i Pakistanu. W centralnej części Iranu opowiadają o Zahedanie straszne rzeczy, a prawda jest taka, że okoliczna ludność często żyje z przemytu, a i granica irańsko-afgańska do najspokojniejszych nie należy. W miarę zbliżania się do granicy coraz częściej widać warowne obozy wojskowe. Wynajętym w Zahedanie jeepem dotarliśmy do granicy irańsko-pakistańskiej w Mirgave. Za granicą, w Taftan, zaczął się inny świat. Dość prędko stwierdziliśmy, że Iran przy Pakistanie wydaje się być oazą cywilizacji i porządku.
W sklepie w Quetta
|
Od granicy do miasta Quetta jechaliśmy 600 km, wyboistą drogą z fragmentami asfaltu, w 15 osób w mikrobusie, przez 14 godzin. W Quetta nie zwiedzaliśmy zabytków, ale czuć tu już smaczek prawdziwej Azji. Brud, gwar, dużo żebraków i naganiaczy. W czasie wojny afgańskiej miasto było głównym ośrodkiem rekrutacji żołnierzy walczących w szeregach mudżahedinów. Do dziś jest tam liczna kolonia emigrantów afgańskich. W sklepie jednego z nich zakupiliśmy miejscowe stroje i wypiliśmy filiżankę herbaty za przymierze przeciw wspólnemu ongiś wrogowi.
Z Quetta do Lahore przmierzamy w poprzek Pakistan. Odległość ponad 1200 km pociąg pokonuje wg rozkładu w 26,5 h. Nazywa się "Quetta Express" (!!!???). Okna bez szyb, jedynie zakratowane, do potwornego brudu trzeba się przyzwyczaić, będzie nam już towarzyszył jako normalne zjawisko. Po dotarciu do celu okazało się, że pociąg spóźnił się zaledwie o 1 h, jesteśmy dziećmi szczęścia. Po Lahore oprowadza nas poznany przez Internet młody Pakistańczyk Ifi, który pokazał nam inny niż dotychczas widziany Pakistan. Widzieliśmy w Lahore dzielnicę pełną bogactwa i przepychu, z luksusowymi klubami i hotelami. Szybko wydało się, że nasz przewodnik jest synem członka rządu pakistańskiego. Napotykane kontrasty "zwalają z nóg", co my tu w Europie wiemy o życiu? Z zabytków Lahore największe wrażenie zrobił na nas Fort Lahore (Red Fort) i jego otoczenie z pobliskim Złotym Meczetem (Golden Mosque).
Ulica w Lahore
|
Z Lahore jedziemy taksówką do przejścia granicznego w Wagah. Na granicy zostajemy naciągnięci na nielegalną wymianę dolarów na rupie indyjskie. Naciągaczem jest celnik pakistański. Kurs jest atrakcyjny, ale za chwilę koleś naciągacza życzy sobie 200 rupii (5 USD) łapówki za utrzymanie wymiany w tajemnicy. Taka niewinna zabawa, bardzo popularna w tych stronach. Z Wagah przechodzimy pieszo do indyjskiego Atari. Jest to jedyne przejście lądowe pomiędzy obu krajami na kilkusetkilometrowym odcinku granicy. Stąd busem do Amritsaru, głównego miasta Sikhów. W Amritsarze zwiedzamy słynną Złotą Świątynię Sikhów (Golden Temple). Wrażenie jest niesamowite. W kompleksie świątynnym znajduje się również muzeum sikhijskie.
Złota Świątynia Sikhów w Amritsarze
|
Z Amritsaru jedziemy pociągiem (po wywalczeniu biletu) do Delhi, przy wejściu do każdego z wagonów wiszą listy pasażerów. Ta biurokracja pochodzi zapewne z czasów brytyjskich. Na dworcu w Delhi jak zwykle tłum naciągaczy. Taksówkarz oczywiście nie dowozi nas do wskazanego hotelu, wysadzając nas na środku ulicy w dowolnym miejscu. Dalej ponoć nie da się jechać bo odbywa się wiec przedwyborczy. Znajdujemy więc hotel pierwszy z brzegu prezentujący się w miarę przyzwoicie. Jest to "Vivek" z ładnym holem i restauracją na dachu, ale za to zagrzybionymi pokojami nie posiadającymi okien (!!!). Na Main Bazaar brud, tłok, święte krowy i zaklinacze węży. Z okazji zbliżających się wyborów prezentowane są udekorowane słonie i rozdawana darmowa strawa.
Festyn w Delhi
|
Z Delhi udajemy się pociągiem do Agry. Podróż licząca ok. 200 km trwa zaledwie 3 h, co wprawia nas w podziw dla kolei indyjskich. W Agrze nie dając się naciągnąć (jak cenne jest doświadczenie) bierzemy od napotkanych Europejczyków wizytówkę hotelu "Veshtali Lodge". O dziwo czysto, ściany odmalowane, ciepła woda - szok. Następnego dnia zwiedzamy Red Fort oraz jeden z cudów świata - przepiękny grobowiec-meczet Taj Mahal.
Taj Mahal w Agrze
|
Wydostanie się z Agry nie było wcale łatwe. Na dworcu usłyszeliśmy, że bilety wysprzedane są na tydzień. Po zabiegach u naczelnika stacji i złożeniu stosownego podania, zostaliśmy szczęśliwymi posiadaczami biletów dla VIP-ów. Pociąg do Gorakhpur, jak się okazało w trakcie jazdy, miał jechać planowo 17 godzin, zamiast 12 godzin, o których nas poinformowano w kasie. Cóż - indyjska rzeczywistość. Ostatecznie przeprawa w koszmarnym brudzie, tłoku i nagabywaniu przez żebraków i sprzedawców trwała 18 godzin. W Gorakhpur zakupiliśmy bilety do Pokhary w Nepalu, pomimo że wszystkie przewodniki ostrzegają o braku bezpośrednich połączeń. Wszystko fajnie, tylko że innej możliwości transportu do granicy nie było. Bilet okazał się łączony, przez granicę Sonauli-Belahiya, z wliczonym bardzo podłym noclegiem w hoteliku na granicy. Na granicy kupiliśmy wizy nepalskie na 30 dni za 25 USD. I już następnego dnia (27.11.1998) byliśmy w Pokharze. Dojazd z Polski zajął nam 20 dni. HIMALAJE stały przed nami otworem.
cdn.
Agencja "TD", ul. Wojciechowskiego 17, 02-495 Warszawa, tel. 022 662 63 85